– Cicho, cicho, nie wariuj!
W czasie gdy Połkan wiercił się na wszystkie strony, popiskując i machając grubym i twardym jak pałka ogonem, Saszka odczepiła karabińczyk i trzymając za obrożę, pociągnęła psa na tyły domu. O tej porze nie warto było wychodzić z podwórza przez furtkę w bramie. Zaraz przegonią bydło, zaraz, strzelając z bata, przejdzie drogą pastuch. Już lepiej tyłem, dolinką, koło niczyjego wiśniowego sadu, na górę, gdzie stoi kamienna baba, wychłostana przez wiatry i czas, szara i toporna. Miastowi, odwiedzający wioskę, mówią na nią «scytyjska», ale Saszka dobrze wiedziała, że te baby, które spotykano na stepach, są połowieckie i nic wspólnego ze Scytami nie mają.
Niby można było wcześniej uprzedzić, poprosić babcię o pozwolenie, ale tak, bez pytania, wczesnym rankiem, przed świtaniem, to dopiero przygoda!
Minęła ogrody i ostatnie opłotki i spuściła Połkana, a ten pognał przed siebie po skrzącej od rosy trawie, pod zasłoną unoszącej się z wąwozu mgły, machając uszami i popatrując od czasu do czasu, czy pani za nim idzie. Chociaż «panią» Saszki w sumie nazwać nie można, panią była babcia, a ona kimś w rodzaju kompanki od ganiania i zabawy.
Saszka biegła za psem, plaskając bosymi stopami po chłodnym pyle dróżki. W nocy ziemia stygła, ale jak tylko wzejdzie słońce i zrobi się jasno i ciepło, pył stanie się delikatny, przyjemny, cieplutki w dotyku.
Zdarza się gleba czarna, czarnoziemna, taka czepliwa, którą zmyć trudno. Zdarza się czerwona, od gliny i iłów, ciężka, kłująca, która maże się po najmniejszym nawet deszczyku. A tu, u nich, ziemia była najlepsza, taka szara. Miałka, miękka i lekka. Jeśli zrobić kulkę z gazety, ale pustą w środku, i do tego środka nasypać ziemi, a potem zwinąć brzegi, to wychodzi najlepszy granat świata.
Kiedyś, na historii, oglądali stary film o Czapajewie. Tam była taka scena, jak Pietia i jeszcze inni zaczęli wdzierać się na wzgórze i rzucać w białych granatami, i wtedy wszyscy wybiegli, a z dolnego rogu ekranu, w burce, z szablą w wyciągniętej ręce, wypadł Czapaj, a za nim cała jego konnica… I to było takie super, normalnie nie da się opowiedzieć!
No i właśnie, jeśli takie kulki rzucać jak najdalej, to kiedy spadają, rozrywają się prawie jak granaty w kinie. Tyle że bez dźwięku, ale huk można było zrobić głosem. Za to wybuch – prawie jak prawdziwy.